Rosja włączyła się do kampanii przed niedzielnymi wyborami parlamentarnymi na Ukrainie, sugerując, iż od wyniku będzie zależeć cena gazu dla Ukrainy w przyszłym roku.
Atmosferę obaw podsycają rosyjskie gazety. Najpierw wychodzący w Moskwie dziennik "Kommiersant" ogłosił, że od przyszłego roku Turkmenistan chce podnieść ceny swojego surowca ze 100 do 150 dol. za 1000 m sześc., a ponieważ turkmeński surowiec jest eksportowany głównie na Ukrainę, podwyżka w Azji oznaczałby wzrost cen dla Kijowa - czytamy w "Gazecie Wyborczej".
Informację taką miał otrzymać prezes jednej z rosyjskich firm energetycznych od ministra ropy i gazu Turkmenistanu Taczberdy Tagijewa. Doniesienia nie skomentował Gazprom, który ma monopol na eksport turkmeńskiego gazu do Europy. Jednak w zeszłym roku właśnie podwyżką zapłaty za azjatycki surowiec Gazprom uzasadniał podwyżki dla Ukrainy.
Jeszcze dalej poszła ukraińska mutacja "Kommiersanta". Jeśli po wyborach rządy zachowa ekipa Janukowycza, to od przyszłego roku Ukraina będzie płacić 145 do 175 dol. za 1000 m sześc. importowanego gazu, ale w razie objęcia rządów przez polityków z obozu pomarańczowych Gazprom zażąda 230 dol. za tę ilość surowca - poinformował wczoraj "Kommiersant Ukraina", cytując anonimowego wysokiej rangi urzędnika Gazpromu - podaje "GW".
Do tej pory nie ustalono cen gazu dla Ukrainy na przyszły rok, choć termin zakończenia negocjacji z Gazpromem minął kilka miesięcy temu. A w gazowych stosunkach Rosji z Ukrainą tak bardzo skrzy, że może dojść do wybuchu takiego jak dwa lata temu. Wtedy, przed poprzednimi wyborami parlamentarnymi na Ukrainie, Gazprom zażądał od Kijowa pięciokrotnej podwyżki zapłaty za surowiec albo ukraińskich gazociągów, którymi do Europy Zachodniej płynie 80 proc. gazu eksportowanego przez Rosję.
Rządząca wtedy w Kijowie prozachodnia ekipa pomarańczowych odrzuciła ultimatum i Gazprom po raz pierwszy w historii zakręcił kurki na gazociągach tranzytowych do Ukrainy. Rosjanie odkręcili je dopiero wtedy, kiedy Kijów zgodził się na niemal dwukrotną podwyżkę zapłaty za rosyjski surowiec i odstąpił firmom związanym z Gazpromem lukratywny rynek dostaw gazu dla przemysłu - przypomniał dziennik.
Kolejnymi, znacznymi podwyżkami Gazprom groził Ukrainie w połowie zeszłego roku. Rosjanie tłumaczyli wtedy, że do podwyżek zmusza ich wzrost cen gazu na świecie. Ale kiedy rząd w Kijowie objął prorosyjski premier Wiktor Janukowycz, bardzo szybko Gazprom ograniczył swój apetyt na podwyżki - cen nie podwojono, tylko podniesiono o połowę.
W mrocznym dla Europy scenariuszu może dojść do ograniczenia dostaw gazu nie tylko przez Ukrainę, ale także przez Białoruś. Tamtejszymi gazociągami płynie surowiec do państw nadbałtyckich i Polski. W 2004 r. Gazprom już zakręcał kurek na gazociągach do Białorusi, a ostatnio groził tym ostatniej zimy, aby zmusić Mińsk do podwyżki zapłaty za gaz oraz odstąpienia udziałów w swoich gazociągach - czytamy w "GW".
Po raz drugi groził podwyżką latem - aby zmusić Białoruś do spłaty długów za dostarczony surowiec. Teoretycznie już w ostatnich dniach zeszłego roku Rosja i Białoruś uzgodniły harmonogram podwyżek za gaz do 2011 r., ale kilka dni temu prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko stwierdził, że na planowaną przez Gazprom podwyżkę o 15-20 proc., Mińsk będzie musiał odpowiedzieć podwyżką opłat za tranzyt rosyjskiego surowca do Polski i państw nadbałtyckich. Jeśli Gazprom uzna, że żądania Mińska są zbyt wygórowane, może dojść do kolejnego konfliktu. Byłoby to argumentem na rzecz budowy gazociągów omijających niestabilne tranzytowe państwa - rosyjsko-niemieckiej rury Nord Stream przez Bałtyk i rosyjsko-włoskiej rury South Stream przez Morze Czarne - wyjaśnia dziennik.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Gazprom znów straszy podwyżkami cen gazu